Curriculum Vitae

czyli

Myśli i Czyny Mirka Kordosa







To CV jest dla dzieci. To CV jest dla tych co z dzieciństwa jeszcze nie wyrośli.
Poważni dorośli nie czytać! Wersja dla Was jest tutaj.


To CV pochodzi z 2005 roku i przedstawia moje przemyślenia sprzed 18 lat. Aktualnie bym wiele rzeczy napisał inaczej.




Spis Treści


Rozdział I. Wczesne Dzieciństwo
Rozdział II. Zaawansowane Dzieciństwo



Rozdział I
Wczesne Dzieciństwo




Wstęp

Bycie dorosłym jest beznadziejne. Dorośli są tacy pewni siebie, napuszeni, dbają o swój autorytet i mocą tego autorytetu krzyczą po dzieciach, wszystko wiedzą najlepiej, chodzą w krawatach na ważne spotkania, są strasznie sztywni. Nie umieją się w ogóle bawić, dawno utracili zarówno radość jak i niewinność wieku dziecięcego, zagmatwani w swoich knowaniach. Panie Boże, nie dopuść, żebym kiedykolwiek stał się dorosłym!


Ogólnie swoje życie podzieliłbym na dwa etapy:

Podstawówka

Ach, to mój ulubiony okres. Jednak wiem, że moich pracodawców może nie interesować co robiłem gdy byłem mały, więc nie pakuję tego do CV, tylko umieszczam w osobnym pliku. Natomiast, żeby potencjalny pracodawca poznał moje szlachetne serce, napiszę, że kocham dzieci, bo dzieci są super. Wszystkie dzieci rodzą się mądre z naturalną chęcią poznania świata. Niestety potem idą do szkoły, gdzie się na nich dorośli wyżywają i zatracają w tej szkole chęć do dalszej nauki, wiarę we własne możliwości i nieraz w ogóle chęć do życia. (Taki mały przykład z SP1 w Kozach: pani każe dzieciom w domu czytać codziennie na głos, podczas, gdy od dawna wiadomo, że robić tego nie należy, bo wprowadza to nawyk sylabizacji, który potem ograniczy dziecku w dorosłym życiu szybkość czytania do ok. 200-300 słów na minutę, podczas gdy układ oko-mózg jest w stanie przetwarzać tekst z prędkością ok. 2000 wyrazów na minutę i w takim tempie czytają ci, którym nikt w dzieciństwie nie kazał czytać na głos. Na plus tej szkoły może stanowić fakt, że zamiast tracić czas na naukę bezwzrokowego pisania na klawiaturze pani każe dzieciom w trzeciej klasie wypełniać szlaczki w zeszycie do kaligrafii (w roku 2013!) - co im się niewątpliwie bardziej w życiu przyda.) Dzieci w takiej szkole nabywają głupotę jako naturalny odruch obronny. Dorośli bowiem głupich słabiej atakują, bo mniej się obawiają konkurencji od podobnych sobie, niż od mądrych. I tak młody człowiek po przejściu męczarni szkolnych jest już kompletnie przykręcony, uziemiony i pozbawiony naturalnej umiejętności podskakiwania, a zatem ma już dobre zadatki na dorosłego. Jakby na świecie było pięknie, gdyby nie te głupie szkoły – dzieci wyrastałyby na mądrych ludzi, a mądrzy ludzie nie tworzyliby z kolei takich szkół dla następnego pokolenia! A na razie to szkoła zrobi z ciebie matoła. Więc idą mądre dzieci do szkoły i wychodzą dorosłe matoły.



Liceum

Jeśli ktoś nie pamięta, to wyjaśniam, że w tamtych czasach była 8-letnia szkoła podstawowa i od razu po niej 4-letnie liceum. Liceum w Czechowicach-Dziedzicach, lata 1984-88: istna profanacja szkoły średniej. Będąc jednak tego świadom, że po takiej szkole nie mam szans zdać egzaminu na studia, już od początku drugiej klasy zacząłem się uczyć sam, zupełnie niezależnie od materiału przerabianego w szkole, co zresztą dało znakomity efekt. Wielu się albo poprzenosiło do lepszych liceów, albo się uczyli sami. Oczywiście nieudaczników, którzy tylko potrafili na szkołę narzekać, ale byli niezdolni do samodzielnego działania też była cała masa. Zwróćmy jednak uwagę, że tacy nieudacznicy-narzekacze pełnią bardzo potrzebną rolę społeczną - stanowią bowiem zaplecze dla związków zawodowych, a przecież bez związków zawodowych chyba nikt sobie naszej ojczyzny nie wyobraża. To, że wolą się umartwiać, zamiast wziąć się do roboty, wynika też z tego, że ich męczeńskie życie może zostać wynagrodzone pozycją bohatera narodowego lub świętego pańskiego, a przecież za pracę z głową jeszcze nikt świętym, ani bohaterem nie został. Jednak, jako że zbytnie roztrząsanie tego co było dawno temu nijak nie wpływa na aktualną rzeczywistość, ograniczę się tu do zamieszczenia jednego zdjęcia z czwartej klasy (na którym jestem w stroju do Kordosstepa) i przejdę od razu do opisu studiów.









Rozdział II
Zaawansowane Dzieciństwo




Studia

Studiowałem na Wydziale Elektrycznym Politechniki Śląskiej. Promotorem mojej pracy magisterskiej był prof. Tadeusz Rodacki. Był to fajny chłop, ponadto był kierownikiem katedry, więc się z nim liczyli. Dlatego właśnie wybrałem go na promotora, temat samej pracy był mi obojętny. Sukces pracy magisterskiej jest uwarunkowany promotorem, a nie tematem.

Z pozostałymi wykładowcami było różnie, niektórzy byli na poziomie, ale głupów i świrów nie brakowało. Każdy kto kiedyś studiował, lub studiuje ma pewnie dużo do powiedzenia na ten temat. A że w dzisiejszych czasach studiował, lub studiuje każdy, dlatego studia nie powinno się nazywać wykształceniem wyższym, lecz podstawowym. Są one bowiem dziś podstawą dostania jakiejkolwiek pracy, np. jako sprzedawca, magazynier, serwisant, więc nie tylko każdy mądrala, ale i każdy głąb je kończy. Coraz częściej na różnych prywatnych uczelniach, na których poziom studiów często znacznie odbiega od poziomu studiów na dużych uczelniach państwowych. Tak więc, można powiedzieć, że kto jeszcze dwadzieścia lat temu ukończył studia to mogło świadczyć, że ma pewną wiedzę i umiejętności myślenia. Dziś natomiast ukończenie różnych prywatnych, zaocznych studiów świadczy jedynie o opłaceniu czesnego.

Od drugiego roku dostawałem stypendium naukowe i fundowane, co mi całkowicie wystarczyło na życie bez konieczności podejmowania dodatkowej pracy w marketingu sieciowym i innych podobnie inteligentnych wynalazkach. Po studiach miałem propozycje zostania jako asystent na uczelni, oprócz tego pod koniec studiów jeszcze kilka innych propozycji. Wybrałem pracę w firmie z branży IT w Bielsku-Białej gdzie po pierwsze zaoferowali mi 4-krotność pensji asystenta a po drugie praca ta wydawała mi się niezwykle ciekawa, ponieważ miałem robić coś, o czym nie miałem w ogóle pojęcia. Więc uwzględniając oba aspekty: finansowy i przygodowy – zostałem specjalistą od Novella.

Zawsze uwielbiałem robić to, na czym się nie znam, bo w ten sposób mam okazję nauczyć się czegoś nowego. Polscy pracodawcy na ogół nie rozumieją, że taka umiejętność pracownika jest o wiele cenniejsza niż znajomość konkretnej wersji konkretnego produktu. Ale rozumieją to dobrze najlepsi pracodawcy na świecie, którzy nie pytają „z jakimi technologiami masz 2 lata doświadczenia?”, tylko „jak szybko umiesz się uczyć i co nowego jesteś w stanie stworzyć?”. I właśnie dlatego, że w Polsce jest obecne jedynie myślenie rzemieślnicze („code monkey”, „CAD monkey”, itd.), to cała technologia światowa jest tworzona nie u nas, tylko w USA, gdzie myślenie nastawione na wynalazczość tworzy potęgę światowej gospodarki.



Get Certified

Dawno temu, ludzie byli przerażeni tym, że przygotowanie się do siedmiu egzaminów wymaganych na Microsoft MCSE oznacza rok wykreślony z życiorysu. Każdy wolał ten rok spędzić jakoś przyjemniej. Obecnie sytuacja się zmieniła i większość ludzi godzi się na to, żeby nie tylko rok, ale i całe życie mieć wykreślone z życiorysu. No cóż taka sytuacja, ostry wyścig szczurów na rynku pracy i nie ma wyboru – trzeba robić kolejne certyfikaty jeden za drugim (albo działać mądrzej – więcej w kolejnych rozdziałach). Oczywiście nikt tej całej wiedzy nie jest wstanie spamiętać, więc ucząc się na kolejny egzamin sprząta się w głowie po poprzednim. Nie chodzi już o to, by coś umieć, tylko, by mieć maksymalnie obfitą kolekcje różnorodnych certyfikatów – dokładnie tak samo, jak w przypadku studiów – liczy się dyplom, a nie wiedza.

Tak więc mając dyplom mgr inż. oraz certyfikaty Cisco CCIE, Microsoft MCSE i HP ASE ma się jedynie cztery nic nie znaczące papiery. Z tymi papierami może być wprawdzie związana jakaś wiedza, ale równie dobrze może nie być żadnej wiedzy. Choć czasy, gdy pracodawcy patrzyli na papiery już odeszły, to jednak trzeba przyznać, że zdobywanie dyplomów stanowi ciekawe hobby. A hobby w życiu warto mieć i to nie jako coś marginalnego, tylko jako rzecz pierwszoplanową, bo bez niego byśmy byli jak ci nudni dorośli sztywniacy.



Doktorat oraz MBA

Wszyscy to już chyba zauważyli, że wykształcenie podstawowe, tj. dyplom magistra plus kilka certyfikatów ma już każdy. Aby dostać lepsze stanowiska pracy, niż te osiągalne dla każdego, należy podnieść poziom wykształcenia o jeden stopień w górę, czyli zrobić doktorat i wjechać za granicę, gdzie się ceni ludzi wykształconych, bo w Polsce oczywiście doktorat jest nic nie warty i robienie jego bez zamiaru opuszczenia tego kraju mija się z celem. Jednakże tytuł doktora już zaczyna ulegać podobnej degradacji, jak tytuł magistra. Nie tylko ja bowiem to zjawisko zauważyłem, ale cała masa ludzi i ta cała masa zaczyna próbować zrobić doktorat. Więc będzie powstawać coraz więcej studiów doktoranckich (kiedyś czegoś takiego w ogóle nie było, doktorat robili samodzielnie tylko naukowcy z powołania), ponieważ te studia będą znakomitą okazją dla uczelni do zasilenia swoich budżetów (za jednego doktoranta dotacje takie, jak za pięciu magistrantów) oraz do podniesienia swojej rangi przez fakt, że uczelnia nadała więcej stopni doktora. Z konieczności wymagania merytoryczne na stopień doktora będą maleć, aby coraz więcej ludzi było w stanie im sprostać. Bo pomimo łącznego działania dobrych chęci i ewolucji, ludzie mądrzeją o trzy rzędy wielkości wolniej, niż rosną wymagania pracodawców.

Na temat studiów MBA nie będę się tu na razie wymądrzał, bo dopiero co je rozpoczynam, gdyż w swej próżności kocham kolekcjonować dyplomy (którymi ostatnio żona wykafelkowała łazienkę i w ten sposób zaoszczędziliśmy nieco na materiałach wykończeniowych).

Update z roku 2011: Więc zrobiłem już doktorat i MBA i jako człowiek, który w życiu zawsze stawia na rozwój (bo "rozwój" to teraz takie słowo-wytrych) stanąłem przed perspektywą wyboru dalszego kierunku rozwoju. I po namyśle zdecydowałem, że teraz będę się rozwijał w turystyce rowerowej - przynajmniej połączę przyjemne z pożytecznym.



Punkty i Dyplomy

Przecież jest wszystkim dobrze znaną prawdą, że kryterialno-punktowe rozliczanie wysoko k(f|w)alifikowanych pracowników (np. programiści) zawsze prowadzi do wzrostu wyniku punktowego przy jednoczesnym obniżeniu rzeczywistych efektów pracy, o czym szczegółowo piszę tu, a w skrócie tu. Ten cały absurdalny system punktowy przeniósł się także do szkolnictwa, poczynając od bezsensownego gromadzenia odpowiedniej ilości punktów na daną oceną z zachowania już w szkole podstawowej. I młodzi ludzie już wiedzą, że aby dobrze sobie w życiu radzić nie ważne są rzeczywiste efekty pracy, tylko ilość punktów i wysokość słupków w Excelu, więc kryteria spełniają super, a ich pracy niewiele praktyczengo wynika. Owszem ludzie optymalizują te zmnienne, na podstawie których się ich ocenia i to rozumiem, ale nie rozumiem, jak w ogóle komuś mogło wpaść do łba, żeby wymyślić takie systemy ocen? Już nie jedna firma i instytucja z tego powodu upadła, ale do następnych to dalej nie dociera, tylko zachwyceni, jaki super system oceny pracowników wymyślili. W Polsce jednak z bliżej niewyjaśnionych przyczyn głupota ustawodawców wspomagana głupotą narodu ma się znakomicie i zamiast robić coś pożytecznego tracimy energię na kolejne punkty, dyplomy i tytuły, a w między czasie szansa na rozwój i dobrobyt nam ucieka. A jednocześnie te wszystkie dyplomy na skutek ich masowego zdobywania mają już w coraz większym stopniu jeśli jeszcze nie w całości wartość jedynie materiału z którego są wykonane - jeśli jest to dobry laminowany papier to można nimi wykafelkować łazienkę, jeśli marny papier to można sobie nimi wytrzeć dupę. Jednak za każdym razem przygotowując się do uzyskania jakiegoś większego dyplomu: magistra, Novell CNE, Microsoft MCSE, HP ASE, doktora i MBA myślałem, że jest to dyplom wyjątkowy, jedyny którego nie dotyczy poprzednie zdanie i który uczyni mnie uznanym i dobrze zarabiającym specjalistą. Lecz za każdym razem się na tym zawiodłem. Ale teraz po pierwsze jestem już o tyle mądrzejszy, że zmieniłem dotychczasowe hobby ze zbieraniem dyplomów na nowe hobby - zbieranie medali za udział w imprezach sportowych. Po drugie i po trzecie, to mam już obmyślone dwa super rozwiązania: dostać Nagrodę Nobla lub olać ten zwariowany wyścig szczurów i założyć własną firmę. Punkty i dyplomy są dla biorących udział w wyścigu szczurów. Nie chcę tu użyć przymiotnika korporacyjnych, nie dlatego jako by to nie było prawdą, ale dlatego, że ten sam system działa już także w większości innych miejscach poza korporacjami, a wręcz te wszystkie miejsca zdominował. Natomiast we własnej firmie trzeba się nastawić na rzeczywiste efekty, co jest o tyle dobre, że przestaje się żyć w poczuciu wszechogarniającego absurdu, a to z kolei pomaga w utrzymaniu dobrego stanu zdrowia.



Nagroda Nobla

Zaletą nagrody Nobla jest to, że w danej dziedzinie jest przyznawana tylko jedna do roku, więc nie ma obaw, że niedługo każdy głąb będzie laureatem nagrody Nobla. I ja postanowiłem wybrać właśnie tą drogę, już olać habilitację i przejść od razu do zdobycia nagrody Nobla. W związku z tym muszę nieco zmienić swoją specjalność, gdyż z zakresu informatyki nagrody Nobla nie ma. Zdecydowałem się zawalczyć o nagrodę Nobla w dziedzinie medycyny. Aktualnie medycyna to w znacznej mierze biologia molekularna, a jej podstawową metodą badawczą oprócz metody eksperymentalnej są symulacje komputerowe. Od strony informatycznej mam już pewne doświadczenie, muszę się jeszcze douczyć od strony biologicznej, a potem wymyślić coś genialnego, tak, żeby tą nagrodę Nobla dostać. Za dużo zresztą nie trzeba wiedzieć, by wymyślić coś genialnego. Duża wiedza w danej dziedzinie może wręcz przeszkadzać, bo w parze z nią idzie już zaskorupiały sposób myślenia. A jak już nagrodę Nobla dostanę, to będę mieć w dużej mierze ułatwioną sytuację na rynku pracy. Jedynie trzeba jeszcze dobrze przejść testy psychologiczne przy przyjęciu do pracy. Ale w dobie powszechnego dostępu do informacji nie trudno ściągnąć takie testy wraz z odpowiedziami preferowanymi przez pracodawców.



Własna Firma

Swoją firmę założyłem w 1999 (tak na wszelki wypadek, gdyby z Nagrodą Nobla coś nie wyszło). Własna firma to droga do dużych pieniędzy ale i do dużych stresów. Zależy czy ktoś woli forsę, czy spokój. Ja w każdym razie wolę pasywny dochód, bo on zapewnia jedno i drugie, więc zasuwam w swojej firmie, jakbym miał motorek w dupie, żeby ten pasywny dochód wygenerować na tyle duży, żebym w końcu mógł rzucić pracę i żyć tylko z niego. Sceptycy mówią, że nie ma pasywnego dochodu, że każdy dochód pasywny wymaga zabiegania o niego, czyli po prostu pracy. Twierdzą oni, że choć przy dobrej koniunkturze na rynku można rzeczywiście czasem przez pewien okres nic nie robić i osiągać dochody z inwestycji, to na dłuższą metę jest to praca w stylu prowadzenia własnej firmy. Dalej argumentują, że duże pieniądze z inwestycji są trudniejsze do osiągnięcia, niż z organizowania tradycyjnej pracy gdyż w grupie najbogatszych ludzi na świecie jest tylko jeden inwestor giełdowy Waren Buffet, a reszta to szefowie tradycyjnych firm. Jednak muszę zdecydowanie obalić takie twierdzenia. Inwestycje na rynku finansowym i pasywny dochód to przyszłość i niedługo wszyscy się pokapują, że bez sensu pracować, skoro można dobrze żyć z giełdy i jeszcze lepiej z Forexu (lepiej dzięki 100-krotnej dźwigni) i z innych źródeł pasywnego dochodu i praca jako przeżytek odejdzie w zapomnienie.

Podziwiamy ogólnie twórców wielkich korporacji. Gdyby nie oni, kto by dał pracę pozostałym? Oczywiście tym, którzy jeszcze myślą, że najlepsze, co mogą w życiu robić, to pracować w czyjejś firmie -:) (o absurdach pracy w nieswojej firmie piszę tu, zaś tu przytaczam pewien tekst o absurdach pracy "naukowej"). A co zrobić jeśli ktoś chce pójść w ich ślady? Potrzeba się tylko poczuć powołanym do tego by zrobić coś wielkiego, a nie całe życie przekładać papiery, wypełniać tabelki i robić inne nudne rzeczy za marne pieniądze. Jak już jest powołanie, to trzeba na niego odpowiedzieć, bo kto się minie z powołaniem, ten Ojczyźnie nie przyniesie chwały należnej, mimo, że będzie ciągle jak głupek powtarzał, że to właśnie ku chwale Ojczyzny pracuje, tak na prawdę będzie pracował jedynie ku wielkiemu bezsensowi.

No więc do dzieła! Aby założyć własną firmę należy posiadać garaż i kapitał zakładowy w wysokości kilkuset dolarów (patrz: Hewlett Packard, Dell, Microsoft, Google). Pewnie ktoś zapyta: "Ale skąd mam zdobyć garaż i kilkaset dolarów (czyli ok. 2.000 zł)?" Odpowiem: Dell zaczynał we własnym mieszkaniu, a na 2.000 zł trzeba zrobić debet na koncie. Trzeba być optymistą i przeceniać swoje możliwości, realiści bowiem w życiu osiągają niewiele (żeby nie powiedzieć nic).



Sukces

Wszystko zaczyna się od marzeń. Wszystkie wielkie osiągnięcia w dziejach świata mają swój początek w marzeniach, wróćmy więc i my do naszych marzeń i pomóżmy tym samym naszemu życiu przemienić się w wielką przygodę. Jeśli zapomnieliście o swoich marzeniach z przeszłości i pozwoliliście aby życie samo kształtowało Wasz los - sami jesteście sobie winni. Zacznijmy więc od marzeń o tym, że nasza własna firma będzie kiedyś co najmniej równie wielka jak Microsoft albo HP.

Dla odniesienia sukcesu jak wiadomo (chyba, że komuś nie wiadomo) należy zapewnić w obfitości wszystkie trzy składniki lewej strony poniższego równania:

Wizja + Pasja + Akcja = Sukces

Wizja to cel życiowy. Cel ten nie może się kończyć na zdobyciu pierwszej pracy po studiach, tylko ma być celem do realizacji przez całe życie, oczywiście czym bliższe etapy tym muszą być bardziej uszczegółowione. Oczywiście celem w pełni zgodnym z powołaniem człowieka jest współtworzenie świata i chęć dokonania w tym świecie pozytywnej zmiany, co można realizować jako artysta, wynalazca, przez dzieła pomocy potrzebującym oraz na wiele innych sposobów. Niektórzy nie czują się na siłach zrobić coś dla społeczeństwa, więc ich celem jest zrobić coś tylko dla siebie: zdrowie, rodzina, rejsy żeglarskie po świecie, itp. Prawdziwy problem jest natomiast z tymi, którzy nie chcą zrobić nic ani dla innych ani dla siebie i ich celem staje się, jak mówi przysłowie: "szczęściem twoim synu będzie niewolnicza praca w korporacji i hipnotyczna konsumpcja zbytecznych dóbr i usług na kredyt", a nad dodatek takie zmarnowane życie jeszcze nazywają sukcesem. A fe!

Pasja to po prostu zapał, entuzjazm do tego, co się robi w ramach wizji. Człowiek pracujący z pasją jest co najmniej 10-krotnie bardziej efektywny, niż najemny pracownik (niewolnik) etatowy. Akcja to konkretne działanie z pasją dla wypełniania wizji. A więc: koncentracja na rzeczach ważnych i nie pilnych (important and non-urgent) - więcej w rozdziale o przeszkadzajkach. Time management. Od groma różnych, często nawet zadziwiająco skutecznych technik nauki – i o tym trochę w kolejnych rozdziałach. Kreatywność i odwaga i networking.

Tak trzeba działać, żeby coś z życia mieć, a nie bezmyślnie przekładać papiery, przykręcać śrubki do komputerów, wypełniać tabelki w Excelu, czy pracować jako project-manager (zwany też poganiaczem niewolników) w jakiejś korporacji! Wszystko to już ktoś gdzieś opisał (choćby tu i w setkach innych miejsc). Macie dostęp do internetu, więc nie widzę potrzeby, żeby to tutaj przepisywać. W końcu to CV, a nie praca magisterska, którą się skleja z kawałków znalezionych w internecie.

And last but most important: ludzie są dziwni - pragną szczęścia, a dążą do sukcesu. Dlaczego zatem piszę o sukcesie, a nie o szczęściu? Bo to jest CV, a przecież rekruterzy patrzą na to czy kandydat jest zorientowany na sukces, a nie, czy jest zorientowany na szczęście. He, he, kandydat zorientowany na szczęście, śmiechu warte.



Przeszkadzajki

Przeszkadzajki to nie tylko sprawy nieważne zajmujące czas i uwagę, ale i sprawy ważne idące w niewłaściwym kierunku. Zobaczcie, co robicie i jak wasze życie wygląda teraz i porównajcie to z tym, co było pięć lat temu. Jeśli się nic nie zmieniło, to znaczy, że pewnikiem coś Wam w życiu przeszkadza. A cóż może przeszkadzać, jak nie przeszkadajki.

Aby zabrać się za coś istotnego, należy najpierw wyzbyć się przeszkadzajek, które trzymają nasz umysł na uwięzi, a przez to nie pozwalają nam na przeobrażenie się z kwok i kogutów w prawdziwe orły. Czym się karmimy, tym przesiąkamy i tym się stajemy. Typowa karma dla kur domowych i kogutów to następujące przeszkadzajki:

Takie postępowania to nie tylko totalny obciach, ale jeśli w pracy robimy to co nas nie interesuje, a czas po pracy spędzamy w powyżej opisane kontraproduktywne sposoby, to już prawdziwy masochizm. Czy to jakiś problem, żeby przestać być dupą wołową i zacząć podążać w tym kierunku, żeby naszą pracą stało się, to co lubimy i co nas naprawdę interesuje? (np. tak, jak było w tej piosence: „pracuję w porno-klubie bo tu płacą mi za to co lubię”).

Pozbywając się tych przeszkadzajek, nasz umysł zostanie szybko oczyszczony ze śmieci i będziemy mogli skupić się na myśleniu o sprawach istotnych. Może właśnie o zmianie hobby w pracę. Może o nowym hobby które z czasem może się przekształcić w nasze podstawowe zajęcie, znacznie ciekawsze od dotychczasowej pracy. Może o rozwinięciu wielkiego własnego biznesu, o rozpoczęciu studiów na jakimś oryginalnym kierunku (byle nie na zarządzaniu, ekonomii i informatyce, bo to studiują wszyscy, a na wydeptanej szerokiej drodze nie ma już nic ciekawego, jedynie sama nijakość (muuuuu!). Tak, jak pisze w Ewangelii: idźcie wąską drogą, którą podąża niewielu, bo tylko tam można znaleźć na prawdę ciekawe życie pełne fascynujących odkryć i… duże pieniądze.). W każdym razie pozbycie się przeszkadzajek pozwoli nam się skupić na realizacji wielkiego marzenia, które całkowicie odmieni jakość naszego życia.

Głównym powodem dla którego nie mam samochodu ani telewizora jest to, że mój czas jest bezcenny i nie oddam go ani na zarabianie pieniędzy na utrzymanie samochodu (więcej w rozdziale Ekologia), ani na ogłupiające oglądanie co robią inni zamiast zająć się własnym życiem. Szanujmy czas własny i czas naszych współpracowników! "Płać najpierw sobie" powiadają a ja powiem „dawaj czas najpierw sobie”. Szczegółowo rozwijam tą myśl tutaj. Robicie sobie zestawienia wszystkich wpływów i wydatków w budżecie domowym, żeby pomogło to Wam wyjść na finansowy plus? Dobrze czynicie. Ale tysiąckrotnie lepiej uczynicie, jeśli będziecie notować i potem analizować na co przeznaczyliście swój czas. To pomoże Wam nie tylko uszczelnić wycieki czasu, ale i uświadomi w pełni wartość czasu i pozwoli zbudować i realizować dobry plan na swoje życie. Czas jest bowiem tym, co najbardziej opłaca się oszczędzać i dobrze wykorzystać. Macie tego czasu powiedzmy około 80 lat (40 lat dla uprawiających sporty lotnicze). Możecie go wydłużyć jedynie ok. dwukrotnie prowadząc ekstremalnie zdrowy tryb życia, tj. przebiegając dziennie trzy ultramaratony i zjadając na śniadanie 5kg resveratrolu. Natomiast pieniędzy możecie mieć nawet setki tysięcy razy więcej (patrz Bill Gates), więc ich wartość jest nieporównanie mniejsza od wartości czasu. Ludzie, oszczędzajcie czas, a nie pieniądze!



Nauka

Najważniejsze czynniki decydujące o powodzeniu człowieka w życiu to wizja + pasja + akcja. (patrz dwa rozdziały wcześniej) Czyli trzeba mieć pomysł, co zrobić ze swoim życiem i z pasją go realizować. Trzeba zdobyć w jak najkrótszym czasie i jak najmniejszym wysiłkiem jak największe sukcesy (co dla jednych może oznaczać pieniądze, dla innych zostanie mistrzem świata w swojej dziedzinie, dla innych jeszcze coś innego). Dla ludzi o mniejszych ambicjach, ale niezupełnie zerowych, poleca się start w wyścigu szczurów. Niestety wyobraźnia większości ludzi do tego się ogranicza i błędnie myślą, że sama wiedza zapewni im sukces, a zapewni co najwyżej miejsce w czołówce tego wyścigu (a szczury niestety cały czas są pomiatane przez pracodawców i dostają ochłapy z tego ile warta jest ich praca). Ale cóż, lepsze to niż nic. Bycie kreatywnym i przebicie się ze swoją oryginalną wizją nie jest bowiem łatwe.

Jeszcze 15 lat temu niektórzy się chwalili, że mają zdany FCE. W dzisiejszych czasach młodzi ludzie mają już wrodzoną znajomość angielskiego i umiejętność programowania w javie, więc nikt już o tym nawet nie pisze w CV bo to tak samo oczywiste, jak umiejętność chodzenia i nierobienia w gacie. Poza tym jak sama nazwa wskazuje, FCE to First Certificate, więc poziom raczej początkujący. W materiałach do FCE można znaleźć informację, że do egzaminu tego można podejść po około 600 godzinach nauki (jest to oszacowane dla niezbyt zdolnego ucznia). Normalnie chodzą c do pracy, 600 godzin nauki to po prostu 3 miesiące (po 5 godzin w dzień roboczy i po 11 w sobotę i niedzielę). Wniosek stąd taki: trzy miesiące to dostateczny czas, by w stopniu wystarczającym do porozumiewania si ę opanować dowolny język. Niektórzy dorośli powiedzą pewnie, że nauka języka to trudny i długotrwały proces, ale na szczęście trudne rzeczy istnieją tylko dla mądrych dorosłych. Kto jeszcze nie jest w pełni dorosły miewa co najwyżej problemy z trudnymi dorosłymi ludźmi.

Pozostaje pytanie, jak się uczyć. No cóż, nie uczyć się! Niczego się nie uczyć, tylko używać. Niezależnie, czy tym językiem jest niemiecki, hiszpański, Python, czy Ruby on Rails (angielskiego i javy nie wymieniam, bo to już macie wrodzone). Więcej informacji było kiedyś na mojej stronie www.kordos.com/brain.html, ale nie wiem, czy ta strona jeszcze istnieje i jak teraz wygląda, bo dawno na nią nie zaglądałem. I polecam koniecznie przeczytać dwa pierwsze rozdziały z książki Very Birkenbihl „Sprachenlernen leichtgemacht”. Dodatkowo warto zajrzeć do książki Ramona Campayo „Aprende un idioma en 7 dias”. Jak zawsze nie przepisuję jeszcze raz tego, co już gdzieś jest, tylko odsyłam zainteresowanych do źródeł.

Wspomnę tu natomiast o czymś, czego tam nie ma. Gdy zacząłem się uczyć niemieckiego, to nie kupiłem sobie słownika niemiecko-polskiego, jakby się mogło zdawać stosowne, tylko niemiecko-angielski. Ponieważ angielskiego nie umiałem tak dobrze, jak polskiego. Więc szukając czegoś w tym słowniku, przy okazji, zerowym nakładem czasu uczyłem się także angielskiego. Gdy później zacząłem się uczyć hiszpańskiego, to oczywiście kupiłem sobie słownik hiszpańsko-niemiecki. Podobnie podręczniki do nauki hiszpańskiego sobie załatwiłem w języku niemieckim. W ten sposób znowu przy okazji, zerowym nakładem czasu uczyłem się także niemieckiego. Podobnie jest też jeśli np. się wykorzystuje metodę słów zastępczych do zapamiętywania słownictwa z danego języka. Im się już więcej języków choćby trochę zna, tym łatwiej takie skojarzenia utworzyć, bo jest większa gama języków źródłowych do wyboru.



Taniec i dziewczyny

Funkcją tańca jest zwabienie partnerki (lub partnera). Tak jest u wszystkich ptaków, owadów, zwierząt i u ludzi. A przynajmniej tak być powinno, jeśli chcemy żyć w zgodzie z naturą, to powinniśmy partnerki zwabiać tańcem, a może i barwnym strojem. A przypominam, że teraz życie w zgodzie z naturą jest na topie. Natomiast zdecydowanie nie polecam kursów NLP podrywania dziewczyn, bo one Wam nie dadzą, ani dobrej kondycji, sprawności, koordynacji ruchowej, ani... najlepszych dziewczyn. Najlepszych czyli zgrabnych, poruszających się z gracją i mających swoją pasję - bo takie można znaleźć w klubach sportowych oraz w szkołach tańca, a nie o słabym ciele i słabej osobowości, leniwych i pozbawionych zainteresowań, które się często snują po galeriach handlowych i pewnych innych miejscach. A ponadto używanie wobec kogoś metod bez jego wiedzy i zgody jest manipulacją, co jest nieuczciwe i moralnie obrzydliwe i szybciej, niż myślicie się to wyda i rozniesie w całym środowisku kończąc się waszą totalną porażką.

Wracając do sprawy, to taniec jest bardzo dobrą metodą polowania na dziewczyny (co jest potwierdzone praktycznie poczynaniami kilku osobiście znanych mi kolesi). Oczywiście nie chodzi tylko o dziewczynę do tańca, ale także do miłości i seksu. Wystarczy przejść się po kilku szkołach tańca i tam wolnych dziewczyn nie brak. Zaczynać od tańca jest dużo łatwiej, niż zaczynać od właściwych rzeczy, bo nie ma przy tym takiej paraliżującej blokady wynikającej z chęci zdobycia i pokazania się. Jak już dziewczyna znalazła partnera do tańca (czyli Ciebie), to potem można się spokojnie zastanawiać co dalej. Oczywiście trzeba się trochę wysilić, ale jednorazowo - raz nabyte umiejętności taneczne można wykorzystać do łowienia kolejnych dziewczyn. No może określenie „raz nabyte” to przesada, bo kto nie idzie na przód ten się cofa i nawet sam Covey mówił, że trzeba nieustannie ostrzyć piłę. Niemniej jednak działa to jak dobrze napisany program z zasadami SOLID i wzorcem MVC - można jego obszerne fragmenty wykorzystać ponownie. Przy czym przestrzegałbym przed stosowaniem tej metody na najwyższych poziomach tanecznych. Raz, że dojście do takiego poziomu wymaga dużo czasu, który można efektywniej wykorzystać na przeszukanie większej puli kandydatek w niższych kategoriach tanecznych i zaangażowanie się z nimi już w docelowe formy kontaktu. Dwa, że jak wspomniałem, z natury swej taniec służy do przypodobania się partnerce. Natomiast, aby zdobyć taki wysoki poziom trzeba się także przypodobać sędziemu na turnieju, a więc dziewczyna może już nie być ukierunkowana na swojego partnera, tylko na sędziego i dupa zbita. A trzy, że jeśli dziewczyna już do takiego poziomu doszła, to musiała trenować tysiące godzin i pokonać szereg problemów (z instruktorami, kosztami, organizacją czasu), a więc będzie mieć twardy i stanowczy charakter, a to oznacza, że będzie Cię trzymać pod pantoflem. Czy na pewno tego chcesz? Również przestrzegam przed kandydatkami na potencjalną partnerkę wśród businesswomen, które często mają utrwalone w praktyce skłonności do rządzenia wszystkimi i skutek może być ten sam.

Jak już się po kilku próbach znajdzie ta odpowiednia partnerka, to czas na wesele. Zaraz, na wesele? Po co komu wesele i te wszystkie szopki z nim związane? Na pierwszy rzut oka logiczne myślenie, po co te szopki, ale po chwili zastanowienia zauważycie, że wtedy wasi starzy by się Was wyrzekli. A jako, że w życiu różnie bywa to starzy się jeszcze mogą przydać. Sorry, miałem na myśli: "Wasi kochani rodzice".

Jeśli ktoś myśli, że przed swoim weselem weźmie kilka lekcji tańca i będzie mistrzem, to się grubo myli. Własne wesele to największy stres, bo na parę młodą się gapią wszyscy goście weselni jak głupi. W takiej sytuacji, zwłaszcza podczas pierwszego tańca można wszystkiego zapomnieć. Dlatego trzeba tańczyć odruchowo, tak jak utrzymujemy równowagę podczas jazdy na rowerze, w ogóle o tym nie myśląc. Nie można być przygotowanym na tańczenie tylko wyuczonego układu, bo układ się każdemu zdarza zapomnieć a w warunkach dużego stresu jest to gwarantowane. Ponadto w warunkach dużego stresu nagminnie zdarza się, że przestajemy słyszeć do tej pory proste dla nas rytmy. Mówiąc krótko: albo poświęcacie tysiąc godzin na przygotowanie super układu, albo się nie wygłupiacie z jakimś układem i tańczycie na luzie to co wam do głowy przyjdzie. Układ wyuczony w kilkunastu godzinach wygląda tragicznie - stanowczo nie polecam. Myślisz o super pierwszym tańcu na weselu, to zacznij ćwiczyć odpowiednio wcześniej. A najlepiej zacznij już w przedszkolu, rozszerzając swój udział w wyścigu młodych szczurków również na obszar tańca. (Twoi starzy będą z Ciebie dumni, widząc, jak już w przedszkolu zaspokajasz ich chore ambicje, chodząc dzielnie na wszelkie możliwe dodatkowe zajęcia, podczas, gdy im samym się nie chce nawet przenieść dupy na odległość dalszą niż od fotela w samochodzie do fotela w mieszkaniu.) No chyba że... i tu mam rewelacyjny pomysł i każdą młodą parę, która go kupi proszę o maila do mnie, wtedy podam numer mojego konta, na które należy wpłacić 1999 zł za wykorzystanie pomysłu ...tym tańcem będzie One-step tańczony do oryginalnej muzyki Scotta Joplina. Kupujecie?

Uwaga: z orkiestrą trzeba koniecznie uzgodnić przed weselem jaki konkretny utwór zagra na pierwszy taniec, posłuchać go w ich wykonaniu i zatańczyć choćby kilka taktów do niego. Wiadomo, że poziom orkiestr weselnych jest różny i nie rzadko trafiają się też kiepskie, które znają się raczej na zabawianiu pijanych gości, niż na muzyce, więc nie ma co liczyć, że jak ich poprosimy np. o walca angielskiego – to będą wiedzieć, co to znaczy walc angielski. Tym bardziej wątpliwe jest, żeby umieli zagrać jakiś ragtime do One-stepa. A wiadomo, każdy taniec ma swój charakter, w tym określone tempo i jak orkiestra zagra tylko o 10% szybciej, to się już tego nie da zatańczyć można co najwyżej zapartaczyć tylko te fragmenty, w których zmienione tempo nie stoi w sprzeczności z prawem grawitacji. Osobiście byłem świadkiem sytuacji, jak w ten sposób orkiestra zepsuła młodej parze kilka miesięcy ćwiczeń. Dlatego jak nie macie za sobą kilka lat przygotowań, to na prawdę najlepiej wygląda pierwszy taniec w pełni spontaniczny. Ewentualnie (tym razem na poważnie) mam jeszcze jeden dobry i sprawdzony pomysł ze swojej praktyki wodzirejskiej na naprawdę super pierwszy taniec niewymagający zbytnich umiejętności i raczej nie możliwy do zapomnienia, oraz robiący niezapomnianą atmosferę i wrażenie na gościach - zainteresowanych proszę o kontakt.

No dobrze, to teraz przejdźmy do wyrazu artystycznego tańca. Więc tak, moje ulubione tańce, to kiedyś były tańce epoki ragtimu (lata 1900-1919) jak Castle Walk, Hesitation Waltz i inne oraz Kordosstep, ale teraz to już jest tylko Kordosstep (za chwilkę więcej o tym tańcu). Choć trzeba przyznać, że od tamtej pory nastąpił już zauważalny rozwój tańca, to rozwój mojej świadomości się na okresie ragtimu zatrzymał. Jeżeli zaś chodzi o talent, to jest oczywiste, że nikt nie ma talentu do czegoś, czego nigdy nie robił. Jednak, jak się już za to weźmie, to jego talent w tej dziedzinie systematycznie wzrasta. Wzrasta bowiem ilość i sprawność neuronów w mózgu wyspecjalizowanych w danej czynności (czyli talent innymi słowy), co jest doświadczalnie potwierdzone. Czyż tego nie wiecie mówiąc, że czegoś nie możecie robić, bo nie macie talentu? To jak się ten talent ma wykształcić skoro się w tym nie ćwiczycie? Talent rzecz nabyta. Ponadto, żeby być skutecznym nie musisz tańczyć jak mistrz świata, a jedynie zauważalnie lepiej od twojej konkurencji, tak abyś to Ty upolował tą wybraną dziewczynę, a nie kokurencja. (I tu jest pewna różnica, bo normalnie chcąc zdobyć dziewczynę do chodzenia należy okazać jej zainteresowanie, a nie starać się jej zaimponować, jednak w przypadku szukania partnerki do tańca, pokazanie odpowiednich umiejętności tanecznych o dziwo znacząco pomaga.)

Do tańca wielkie zamiłowanie poczułem, jak zacząłem razem z moją ówczesną partnerką Dorotką dawać pokazy Kordosstepa na imprezach szkolnych nagradzane wrzaskliwą reakcją zgromadzonych dziecek, jakby co najmniej korridę oglądali. (Kordosstep to taniec ragtimowo-standardowy stworzony pod koniec lat 1980-tych przez Mirosława Kordosa. Jest tańcem ścisłym, lecz niezbyt mocno ściśniętym. Łączy w sobie różne elementy ciekawe i nieciekawe oraz jest przystosowany do problemów orkiestry z utrzymaniem rytmu, do nagłego zaniku przyczepności do parkietu oraz do niespodziewanych zmian humoru partnerki. Oprócz wymienionych zalet taniec ten góruje nad innymi tym, że sprawia wrażenie jakby ktoś sobie robił jaja z pogrzebu.)

Jednakże niedługo później doprowadzono w Polsce w tańcu „sportowym” do sporych wynaturzeń idei tańca (co się odbiło nawet na wpisie w Wikipedii, gdzie zamiast o zdobywaniu dziewczyn przez taniec, piszą o turniejach i klasach tanecznych, co powtórzmy, jest wbrew naturze, zwłaszcza gdy sędzia jest tej samej płci). Te wynaturzenia w kolejnych latach jeszcze bardziej się pogłębiły i piękno tańca oraz piękno dziewczyn zastąpiono regulaminem, systemem punktów i rankingów, degradując taniec do dyscypliny sportu. A co gorsza to wszystko się przeniosło ludziom do głów i teraz tańczy się już nie po to, by tworzyć wielką sztukę, tylko by zdobywać punkty i miejca na podium. O zgrozo!!! Analogicznie, jak naukowcem teraz się jest nie po to, by odkrywać świat, tylko by gromadzić punkty i publikacje, w firmach pracuje się nie po to, by wnieść jakąś wartość w czyjeś życie, tylko by nabijać słupki i statystyki, studiuje się nie po to, by zdobyć przydatną wiedzę i umiejętności, tylko by dostać nic nie warty dyplom. Ludzie, czy Wy na prawdę chcecie żyć w takim świecie? Przecież to się wszystko zawali wkrótce! Wielu w reakcji na to już odeszło od tańca, lub z tańca towarzyskiego przeszli na salsę, tango argentyńskie i inne style, gdzie jeszcze tańczy się dla sztuki (ale poczekajmy, już pewnie nie długo).



Ekologia

Jeżeli się szybko nie opamiętamy, to wiek XXI będzie ostatnim wiekiem, w którym istnieje życie na naszej planecie. Po prostu sami siebie wykończymy, głównie przez globalne ocieplenie, gdzie na skutek emisji CO2 prognozowane ocieplenie klimatu przed końcem XXI wieku przekroczy 4oC, a to już doprowadzi do zmian klimatycznych powodujących wyginięcie ludzkości (zalanie olbrzymich terenów nizinnych przez podniesienie poziomu oceanów skutkiem topienia lodowców, zwiększenie powierzchni pustyń i obszarów występowania chorób tropikalnych oraz inne czynniki). Druga sprawa to zatruwanie środowiska różnymi chemikaliami. Dlatego gorąco popieram wszelkiej maści ekologów, dzięki którym, może jeszcze przyszłe pokolenia będą miały szansę zaistnieć, a więc:



Prawdziwy Mężczyzna

Prawdziwy mężczyzna jest silny i mądry, a szczególnie stara się o siłę swojego mózgu, bo od niego w dzisiejszym świecie najwięcej zależy, więc prawdziwy mężczyzna się rozwija w informatyce, technice, ale może i w medycynie, jeśli jest lekarzem, lub w muzyce, jeśli jest pianistą. I nie tylko zgłębia te dziedziny (bo to i małpa potrafi), ale jest twórczy i sam je tworzy. A także szybko osiąga wyznaczone cele. Ale nie tylko. Prawdziwy mężczyzna jest też silny w ciele: jeździ na wyprawy rowerowe po świecie, lub wysokogórskie albo żeglarskie, startuje w biegach, zawodach narciarskich, lub w innych zawodach sportowych.

  Są dwie największe przeszkody dla ducha na drodze do zostania prawdziwym mężczyzną:

Z tych dwóch postaw rodzą się najcięższe grzechy: lenistwo, nie pracowanie nad własną strategią rozwoju lub rażące zaniedbania w jej realizacji, trwonienie czasu i energii na oglądanie telewizji i bezmyślne mielenie jęzorem, wypowiadanie swojej „jedynie słusznej racji” bez dogłębnego przestudiowania związków przyczynowo-skutkowych i danych statystycznych na temat tego, o czym się wymądrzamy, brak rozumnego indywidualizmu, brak inicjatywy, aspołeczność oraz brak zaangażowania w wielkie dzieła współtworzenia świata, które po nas pozostaną.

  I kilka przeszkód dla ciała na drodze do zostania prawdziwym mężczyzną (wymienię tylko wybrane):

Dzieci i Rodzina

Dzieci są największym osiągnięciem człowieka, ponieważ przekazując im swoje geny przedłużamy nasze życie na następne pokolenie i w ten sposób nie zginiemy bezpowrotnie. Druga sprawa to dużo dzieci to dużo ludzi, którzy będą pracować w przyszłości na naszą emeryturę oraz wrost liczebności Polaków, żeby Polska rosła w siłę wewnętrznie i na arenie międzynarodowej.

Ponadto Kochani, wstyd mi, jak niektórzy z Was usilnie próbują odpowiedzieć na źle postawione pytania typu: „rozwój kariery, czy czas dla rodziny?” lub „dziecko, czy kariera?”, zamiast, jak przystało na człowieka inteligentnego (a przecież takim właśnie jesteś) sformułować poprawne cele, zastępując w powyższych pytaniach wyraz „czy” wyrazem „i”. Bowiem, to się nawzajem uzupełnia, a nie sobie przeczy, bo jeśli jedno będzie kuleć to i drugie będzie kuleć. Więcej na ten temat znajdziecie w różnych miejscach na mojej stronie - tylko trochę poszukajcie, a poszukać warto, bo sobie robię jaja ze wszystkiego, bo nasze życie bez jaj by było... życiem dorosłych.

W skład mojej rodziny wchodzą ludzie: Magdalena, Witold i Szczepan, komputer Bonifacy, rower Kellys Definite i pies Mela hał-hał. Przedstawię kolejno zdjęcia wszystkich, za wyjątkiem Bonifacego, bo jest teraz w ubikacji, a także zdjęcia naszego domu. Wiadomo, że każdy marzy, aby mieszkać w pięknym domu. Super urządzona kuchnia marzeniem każdej kwoki, wypasiona fura marzeniem każdego koguta. (O jej, co ja wypisuję, chyba znów się tym dorosłym narażę.) Nam to marzenie, jak widać z poniższych zdjęć, udało się już w pełni zrealizować (i teraz już możemy z radości zagdakać i zapiać).

A ja, jeszcze ciągle (o zgrozo) zachowuję się jak dziecko (zamiast jak dorosły-sztywniak-kogut-burak, czego już się wymaga od ludzi w moim wieku): Wszędzie i na okrągło jeżdżę rowerem, bo "odpowiednia pogoda na jazdę rowerem to pogoda ducha". Ostatnim moim wybrykiem było pojechanie na rowerze na konferencję do Szwajcarii. W zimie też narty biegowe, ponadto zajęcia z tańca i inne aktywności typowe dla dzieci. A ponieważ uczę się angielskiego, niemieckiego, rosyjskiego i hiszpańskiego, więc do swoich synów, komputera i rowera zwracam się zawsze w losowo wybranym z tych języków (jak nie rozumieją - to już ich sprawa). Wszystkowiedzący dorośli się już nic uczyć nie muszą, oni nawet wiedzą, że nauka jest dla dzieci (takich, jak np. ja). A ponieważ jestem aktywnym fanem muzyki i tańców epoki ragtimu, to o losowo wybranych porach dnia lub nocy rzępolę ragtimy na fortepianie. A czy przy tym wszystkim mam jeszcze czas na pracę? Nie, bo dzieci przecież nie pracują! Poważni dorośli aż ręce załamują nade mną, że w tak poważnym wieku jeszcze można tak niepoważnie postępować. A ja nie dość, że mam ich gdzieś, to jeszcze uwielbiam robić głupie miny. I tak bardzo pragnę, żeby (również o zgrozo) nigdy nie dorosnąć, bo (patrz Wstęp) bycie dorosłym jest beznadziejne.





Po prawej: mój dotychczasowy rower - Mongoose Crossway 450 (w grudniu 2010 przeszedł na zasłużoną
emeryturę, ale ponieważ bardzo przez to płakał, więc jeszcze w czerwcu 2011 pojechałem na nim do Finlandii).
Po lewej: jego następca - Kellys Definite. Przez zimę razem mieszkają. Mam nadzieję, że się nie pogryzą.



   

Nasz dom. Po lewej pokój gościnny. Po prawej elewacja frontowa.





Od lewej: Witold, Szczepan oraz ja. To moje ulubione zdjęcie.




Zakończenie



Wspominałem w swoim CV o różnych zwierzątkach (małpki, kury, świnki, …).
Jednakże aby zawarta tu informacja o mojej osobie była pełna,
na zakończenie muszę napisać, że moim ulubionym zwierzątkiem jest krówka.


Mirek Kordos, 2005 (z drobnymi uzupełnieniami z lat 2006-2012)



Creative Commons License. You are free to copy, share and adapt all articles and software from my web page for noncommercial purposes, provided that you attribute the work to me and place a link to my home page. What you build upon my works may be distributed only under the same or similar license and you may not distort the meaning of my original texts.